Rola matki w edukacji domowej

Pewnie większość z was leciała kiedyś samolotem. W instrukcji bezpieczeństwa dla pasażerów można przeczytać, że jeśli w kabinie spadnie ciśnienie i zostaną wypuszczone maseczki tlenowe, to lecąca z dzieckiem matka powinna najpierw założyć maseczkę sobie, a dopiero później dziecku. Myślę, że to dobra ilustracja tego, jak podejść do edukacji domowej – w pierwszej kolejności zadbać o siebie i nie doprowadzać do sytuacji, w której dziecko nagle stanie się najważniejsze. Ono jest ważne, ale jeśli ja jako matka nie zadbam o swój rozwój, o swój relaks, o swój odpoczynek, to edukacja domowa doprowadzi do frustracji i mnie, i dziecko. Matki, na barkach których spoczywa zazwyczaj odpowiedzialność za edukację dziecka, potrzebują do tego odpowiednich warunków i sprzyjającej atmosfery w domu. Jeśli mam być łagodna i cierpliwa, jeśli mam mieć dobre pomysły, to sama muszę mieć pewien czas na to, by się do takiej twórczości, takiego zaangażowania w edukację mojego dziecka przygotować. Potrzebny jest chociaż raz w miesiącu taki czas, gdy matka może zostać sama ze sobą, gdy nikt nic od niej nie chce. Dzięki temu może zyskać perspektywę i nowe pomysły. Czas na czytanie książek i ładowanie akumulatorów – co w edukacji domowej jest bardzo ważne. Ważne jest to, by nie wchodzić na pewne poziomy zmęczenia, frustracji i zniechęcenia, by na bieżąco zadbać o samą siebie, by dzięki temu móc stworzyć odpowiednie środowisko edukacyjne dla dziecka.

Plan i środowisko edukacyjne

Uczę mojego synka drugi rok – wcześniej na poziomie zerówki, teraz na poziomie pierwszej klasy. I widzę, jak ważne jest to, by planować. Dobrze, gdy dziecko samo się rozwija, gdy wynajduje różne ciekawe rzeczy, które go interesują, ale dobrze jest też, gdy rodzic ma jakiś plan i nie zdaje się wyłącznie na spontaniczne działania dziecka. Dobrze jest „wychodzić do dziecka” choćby w tych tematach, które je szczególnie interesują, by pokazywać mu kolejne ciekawostki, kolejne aspekty danego tematu, rozwijać jego wiedzę historyczną podsuwając książki, czytając i komentując przeczytane historie. W naszym domu doskonale się to sprawdza. Spontaniczność – tak. Twórczość – tak. Ale też jakiś konkretny plan działania.

Byłam kiedyś na wykładzie Sally Clarkson, która mówiła o tym, jak ważne jest stworzenie w domu środowiska edukacyjnego, otoczenie się książkami, muzyką, odpowiednim wystrojem, zadbanie o kulturalne wnętrze. Wiem, że obecnie gospodyni domowa kojarzona jest z kurą domową, która siedzi w domu i ogląda telewizję, natomiast zupełnie nie chcę się z tym utożsamiać. Można tworzyć w domu środowisko piękne i twórcze, a przy okazji zadbać o własny wygląd i urodę, co na pewno dobrze wpłynie na jakość małżeństwa.

Nieunikniony twórczy nieporządek

W edukacji domowej pojawiają się tematy bardzo prozaiczne, jak choćby – bałagan. Dla mnie przez długi czas dużym problemem było to, że nie potrafiłam ogarnąć bałaganu w domu. A jak już posprzątałam, to hamowało mnie to przed bawieniem się z dziećmi w coś fajnego – skoro już posprzątałam, to niech dzieci teraz usiądą i najlepiej w ogóle się nie ruszają. Na pewno każdy ma inną tolerancję na bałagan i chaos, ale trzeba pogodzić się z tym, że przy dzieciach i przy edukacji domowej bałagan i chaos od czasu do czasu są nieuniknione. Właściwie nie od czasu do czasu – całkiem często. W pewnym momencie odpuściłam, stwierdzając, że jeśli dzieci mają mieć twórcze środowisko, w którym mają funkcjonować i uczyć się, to ten bałagan musi powstawać. To uwolniło mnie od trzęsienia się o to, czy wszystko jest na swoim miejscu. Co jednak mają zrobić te mamy, które lubią porządek i trudno im z tym upodobaniem walczyć? Można jedno miejsce w domu przeznaczyć na „strefę uporządkowaną”, gdzie można złapać oddech. W naszym domu takim miejscem jest nasza sypialnia. Dzieci wiedzą, że nie mogą tam wnosić zabawek ani przeprowadzać żadnych naukowych eksperymentów.

Od czego jest tata?

Na to pytanie każda rodzina musi odpowiedzieć sobie sama. Mój mąż pracuje na etacie i wiadomo, że od rana go nie ma, ale jest wieczorami. Ja pracuję z dziećmi rano, gdy mają świeży umysł – przerabiamy wówczas trudniejsze tematy. Kiedy mąż wraca z pracy i kładzie dzieci spać, jest czas na wieczorne lektury. Czas wieczorny to taki czas, kiedy dzieci robią się miękkie i podatne, chcą rozmawiać, zadają pytania. Dobrze jest wówczas czytać książki, nad którymi można się zastanowić, które pozwalają zamyślić się nad motywami działania innych ludzi, zastanowić się, co czuli, dlaczego tak postępowali. Jest wtedy czas na edukację, ale na edukację bardzo przyjemną. Trzeba też pamiętać o tym, by zaplanować czas, który rodzice mogą spędzić wspólnie i bez dzieci; jak i czas, który każdy z rodziców może spędzić indywidualnie z każdym dzieckiem, nie rozpraszając swojej uwagi na całą trójkę czy czwórkę rodzeństwa.

Swoboda działania

Bardzo ważne w moim myśleniu o wychowaniu i edukacji było zdanie sobie w pewnym momencie sprawy, że czasem przybiega do mnie dziecko i mówi: „Mamo, mamo, ja bym chciał coś zrobić!”, a moja pierwsza reakcja to: „O nie, znowu! Nie, nie teraz, to zły pomysł”. Zdałam sobie sprawę, ze jest mnóstwo sytuacji, w których mogłabym powiedzieć dziecku: „Tak, zrób tak, jasne, to świetny pomysł”, a mówiłam „nie”, bo widziałam same ograniczenia. Dzieci są jednak bardzo twórcze. Jak tylko możecie powiedzieć „tak”, to mówcie „tak”. Dzieci i tak mają wiele zakazów i nakazów.

Moje dzieci wymyśliły kiedyś, by chodzić po domu w kaloszach i płaszczach przeciwdeszczowych. Moja reakcja? „O nie, znowu mi wszystko wyciągną z szaf, zrobią bałagan, i w ogóle – po domu w kaloszach??”. W końcu się zgodziłam, a one miały z tego taką frajdę… Doskonale się bawiły.

Kiedyś dzieci wymyśliły, że na naszym osiedlu w środku Warszawy posadzą w ogródku ziemniaki. Znalazły miejsce, upewniły się, ze mogą, w końcu mnie przekonały. Pan ochroniarz tych ziemniaków pilnował, do tego stopnia skutecznie, że gdy podczas remontu elewacji wszystko zostało stratowane, ziemniaki jako jedyne ocalały. We wrześniu dzieci przyszły wykopać ziemniaki, a pan ochroniarz rzucił się do pomocy. Z ziemniaków powstały ostatecznie placki, wszystkim bardzo smakowały, a cały ziemniaczany projekt naprawdę rewelacyjnie wyszedł.

Gdy wszystko zawodzi, pozostaje się uśmiechnąć 🙂

Poczucie humoru ratuje nas w wielu sytuacjach…. Czasem wystarczy jakieś swobodnie rzucone zdanie, jeden uśmiech i trudna sytuacja zostaje rozbrojona. Nie warto podchodzić do życia w napięciu. Wiadomo, musimy dzieci nauczyć określonej porcji materiału, mamy pewne ograniczenia, dzieci też je mają, ale trzeba podchodzić do tego z humorem – wtedy jest dużo, dużo lżej. Także trzymajmy się planu, ale z uśmiechem.

Dziecko niezupełnie w centrum

Media serwują nam model rodziny, w którym dziecko znajduje się dokładnie w centrum. Dziecko nie może być jednak bożkiem. Nie możemy zaspokajać wszystkich jego zachcianek, nie możemy reagować za każdym razem natychmiast, gdy tylko dziecko czegoś chce. Nie jest dobrze, gdy cała rodzina jest skoncentrowana tylko na edukacji i dziecku – czy dzieciach. Dobrze jest, gdy rodzina ma jakiś cel zewnętrzny, gdy mama i tata interesują się czymś, mają jakieś własne pasje. Nie chodzi nam o to, by wychować małych egoistów, czekających tylko na to, by mama natychmiast im coś podała. Nie chodzi też o to, by odwoływać się do przemocy, despotyzmu, by zmuszać dzieci do czegoś czy wykorzystywać je, natomiast w zdrowej rodzinie dziecko wie, że ważniejszy jest rodzic.

Ostatnio w czasie śniadania moje dzieci usiadły do stołu i zaczęło się przekrzykiwanie: mamusiu, ja nie mam łyżki, mamusiu, czy możesz mi podać nóż, mamusiu, bo ty tak stoisz blisko lodówki, to nalej mi mleka. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że przecież nie jestem służącą moich dzieci. Najmłodsze ma już cztery lata i naprawdę może sobie samo wziąć łyżkę, widelec czy talerzyk. Te drobne rzeczy to część wychowania dziecka do odpowiedzialności. Powstał zatem plan tego, co dzieci mogą zrobić same. Mamy tabelkę, która wisi na lodówce, a z której wynika, że dzieci są odpowiedzialne za nakrywanie stołu, wynoszenie śmieci, wyjmowanie naczyń ze zmywarki, elementarne porządki we własnych pokojach, ścielenie łóżek i własną toaletę. Rodzice nie są służącymi dziećmi i warto, by rozumieli, że dziecko samo może im również usłużyć. Jeśli chcemy wychować je do tego, by potrafiło kiedyś nagiąć siebie samego – nawet wtedy, gdy nie jest mu z tym wygodnie, gdy targają nim emocje – musimy nad tym pracować już teraz. Jeśli nie wychowamy dzieci do tego, by w pewnym momencie nagięły się do pewnych zasad, to wyrosną nam egoiści, którym będzie trudno we własnym życiu rozwiązywać konflikty np. z żoną, być dobrym współpracownikiem, być dobrym szefem czy w ogóle dobrze funkcjonować z innymi. Ważne jest to, by dzieci nauczyły się myśleć o innych, zrozumiały, że wokół nich istnieją ludzie, m.in. rodzice, którym należy się szacunek. Jeśli będziemy obsługiwać nasze dziecko i podawać pod nos pewne rzeczy, to ono nigdy nie doceni naszego wysiłku. Co więcej: będzie oczekiwało, ze jego przyszły współmałżonek będzie dalej zaspokajać jego potrzeby.

Mamy różne poglądy, ale niezależnie od tego jakie wartości wyznajemy ważne jest to, aby odpowiedzieć sobie na pytanie: Co jest moim celem? Jakim człowiekiem chciałabym, by stało się moje dziecko? Jakimi zasadami moje dziecko będzie się kierować będąc dorosłym już człowiekiem?

Referat został wygłoszony na V Zjeździe Edukacji Domowej w Zielonej Górze przez Joannę Dzieciątko.
Opracowanie: Dorota Konowrocka