Kiedy zaczynała się „burza COVID-19” – napięcie rosło z różnych powodów, przeciwności się mnożyły – modliliśmy się wspólnie jak pokonać trudności, szukaliśmy rozwiązań i Bożej mądrości. Na okoliczności nie mieliśmy wpływu ale mieliśmy wpływ na to jak zareagujemy.
Marzec 2020, właśnie nadszedł gorący czas pandemii Covid19 do Polski. Po zwiększającej się ilości zachorowań podjęto decyzję o tzw. lockdownie. Na początek na 2 tygodnie. W swojej naiwności myślałam, że po tych dwóch tygodniach wszystko wróci do normy.
Jesteśmy siedmioosobową rodziną. Mam dwóch chłopców z zespołem Downa w szkole specjalnej, syna i córkę w edukacji domowej i najstarszego syna studenta. Czekaliśmy, kiedy najtrudniejszy czas lockdownu będzie za nami i moi chłopcy zespołowcy wrócą do swojej ulubionej szkoły specjalnej. Ja planowałam dodatkowo napisać pracę magisterską. Z każdym tygodniem przekonywałam się, że moja naiwność przekroczyła wszelkie granice. Kolejne tygodnie byliśmy w domu, a ja musiałam przeorganizować wszystko, co do tej pory poukładaliśmy. Najstarszy syn już nie jest w ED, ale jest pracującym studentem. Nagle wszystkie jego zajęcia zostały przeniesione do domu. Kiedy przywykliśmy, że sporą część czasu spędza na uczelni lub w pracy, teraz musiał zorganizować sobie pracę i uczelnię z domu. W to wliczały się także wszelkiego rodzaju egzaminy i zaliczenia. Należało zachowywać się cicho i pod żadnym pozorem nie wchodzić do pokoju podczas jego egzaminu, bo wykładowcy potrafili go nie zaliczyć, gdy gwałtownie obrócił głowę. On ten pokój dzieli ze swoim 2 lata młodszym bratem z zespołem Downa, który także zaczął mieć zajęcia edukacyjne w domu. W tej sytuacji trzeba było zorganizować mu komputer w dużym pokoju, którego nie da się zamknąć. Już od rana zaczynały się liczne obowiązki, lekarstwa dla potrzebujących stałej terapii zespołowców i śniadanie dla wszystkich. Kiedy zbliżała się godzina zajęć szukałam w emailach linków do lekcji chłopców. Każdy jest w innej klasie i codziennie przysyłano nowe adresy. Musiałam pamiętać, który nauczyciel pracuje z każdym z nich, czasami się wymieniają, więc plan lekcji dynamicznie się zmieniał. Obaj zaczynali o różnych godzinach. Brakowało mi miejsca gdzie mogę ich w ciszy i spokoju posadzić. Podczas pierwszych tygodni chłopaki wymagali wsparcia jak posługiwać się laptopem, ale w sumie nauczyli się dość szybko.
Nasz trzeci syn były wtedy w I klasie LO, a córka w V klasie podstawówki. Zbliżały się egzaminy co powodowało dodatkowe napięcie. Każdy musiał mieć zapewnione warunki na egzamin ustny w spokoju i bez rozproszenia, a nie zawsze to było możliwe. Córka zdawała najczęściej w naszej sypialni, na łóżku małżeńskim, gdyż nie było już gdzie indziej miejsca. A kiedy miała zdalne lekcje angielskiego, musiała wyłączać mikrofon, bo pani nauczycielce coś za bardzo stukało w domu. Widocznie podgrzewając obiad dla siedmioosobowej rodziny robiłam za dużo hałasu.
Problemem także stały się zakupy. Najstarszy syn miał status osoby pełnoletniej i choć bardzo zajęty – był osobą, która mogła coś kupić lub załatwić (oczywiście poza godzinami seniora). Pełnoletni był również syn z zespołem Downa, ale on ma swoje ograniczenia. Pozostałe dzieci nie mogły poruszać się poza domem bez asysty dorosłego. To bardzo utrudniało nam życie. Zanim zamknięto nas w domach mogłam wysłać dzieci po zakupy, było to dla mnie dużą pomocą. Na szczęście córka radziła sobie z tym ograniczeniem i brała na zakupy pełnoletniego brata z zespołem Downa. Musieli posiadać ze sobą dowód osobisty i tym sposobem zrobili zakupy zgodnie z przepisami.
W całym tym zamieszaniu ja byłam zobowiązana dotrzymać terminów oddawania kolejnych rozdziałów pracy magisterskiej i zaliczać semestralne egzaminy. W każdej wygospodarowanej wolnej chwili podbiegałam do komputera i pisałam pracę mgr. W całym tym zamieszaniu byłam wdzięczna Bogu, że jest Internet i mogę skorzystać z prac naukowych specjalistów, a nie biegać po bibliotekach. Czasami miałam napływ pomysłów i tzw. lekkie pióro, ale konieczność ciągłego odrywania się od pracy wybijały mnie z rytmu i trudno było już do niego wrócić. Promotorka nazywała potem te fragmenty jakby wyrwane z kontekstu, ale tak jest jak się pisze i jednocześnie „miesza w garnku.”
Ostatecznie syn – student zaliczył sesję, dzieci w ED zdały egzaminy na czas i to całkiem nieźle, chłopcy zespołowcy kończący swój pierwszy semestr nieplanowanej edukacji domowej zrobili postępy, a ich mama zaliczyła sesję! Co prawda swoją pracę mgr złożyła dwa dni po zakończonym roku akademickim i nie było już mowy o obronie w terminie, to wszystko przeniosło się na jesień, i nawet dodatkowe trudności (przechorowany covid19 w rodzinie, śmierć bliskiej osoby) nie przeszkodziły obronić pracę tuż przed wigilią Bożego Narodzenia.
Zastanawiałam się jakie wnioski mogę wyciągnąć z tej sytuacji. Na okoliczności nie miałam wpływu. Mogłabym tylko wyliczać sobie: gdybym wcześniej wiedziała, że przyjdzie covid19, to zapewne nie zaczęłabym studiów, gdybym wiedziała, że będzie potrzeba nam dużo miejsc do pracy przy biurku, pewnie zrobilibyśmy z mężem remont pokoju naszej trójki dzieci, gdyby… tak można by mnożyć przykłady. Ale skoro nie wiedzieliśmy wcześniej co się wydarzy, czy to oznacza, że nie mamy wpływu na to jak zareagujemy? My postanowiliśmy, że nie poddamy się okolicznościom. Musieliśmy tylko szybko przypomnieć sobie naszą listę priorytetów i nie gubić jej sprzed oczu, kiedy przychodziły trudności. Kiedy zaczynała się „burza” – napięcie rosło z różnych powodów, a przeciwności się mnożyły – modliliśmy się wspólnie jak pokonać trudności, szukaliśmy rozwiązań i Bożej mądrości. Mogliśmy też skoncentrować się na wspieraniu dzieci i relacjach z nimi – wsparcie ich podczas nauki do egzaminów oraz czas na twórcze spędzanie czasu w domu stały się jednym z priorytetów. A oprócz tego byliśmy wdzięczni za drobne rzeczy, choćby za ogródek przy naszym parterowym mieszkaniu, który pozwalał nam odetchnąć, gdy tylko zrobiło się ciepło. Sytuacja i okoliczności w których się wszyscy znaleźliśmy nie są łatwe, ale sposób w jaki na nie zareagujemy zależy od nas.
Marta Witecka